Nad Kuchingiem powoli zapada noc. W ostatnich promieniach słońca kąpią się ciężkie , granatowe chmury nawleczone na szczyty zielonych wzgórz, pod nimi połyskują serpentyny rzek. Wszystko tonie w zieleni, strugach deszczu i mglistej tajemnicy. Lądujemy na Borneo.
Kuching, czyli kot w języku malajskim, to stolica stanu Sarawak, jednej z dwóch, obok Sabah, borneańskich prowincji należących do Malezji. Miasto pełne egzotyki, kolorytu i prawdziwie kociego wdzięku potrafi zaczarować każdego. Sąsiadujące z hinduskimi i chińskimi świątyniami, meczet i katedra anglikańska, wiele mówią o panującej tutaj tolerancji religijnej. Wprawdzie Malezja to kraj islamski, jednak wolność wyznania nie jest niczym ograniczana. Przy takiej mieszance etnicznej, tolerancja jest rzeczą naturalną. Malezyjskie Borneo jest ojczyzną Malajów ( w tym 27 rdzennych plemion), Chińczyków i Hindusów. Obok Muzułmanów żyją tutaj wyznawcy chińskiej religii, która jest zawiłą mieszanką taoizmu, konfucjanizmu i buddyzmu. Z kolei barwne obrzędy hinduistyczne, przeplatają się z animistycznymi rytuałami tubylców, oddających cześć duchom dżungli.
Malownicza promenada nad rzeką Sarawak łączy nowoczesne centrum Kuchingu z targiem, na którym można znaleźć stosy nieznanych nam dotąd owoców, ryb, kolorowych i aromatycznych przypraw zawijanych w liście bananowca. Ulica sąsiadująca z promenada to prawdziwe eldorado dla znawców i wielbicieli oryginalnych dzieł sztuki powstających w rękach artystów z okolicznych wiosek. Odwiedzanie tych galerii lepiej zostawić na koniec podróży. Istnieje bowiem ryzyko, że nie uda nam się oprzeć pokusie, i wydając wszystkie pieniądze na niezwykłe pamiątki, zapomnimy o reszcie Borneo.
By wejść na szlak prowadzący do jaskiń przepływamy łodzią przez żółtą i mętną rzekę, w której podobno czają się krokodyle i wchodzimy wprost w zieloną paszczę dżungli. Fascynujące miejsce, wcale nie sielankowe, czy łagodne. Cały czas czujemy dreszcz emocji, lekki niepokój i ogromny respekt. Otaczające nas 60 metrowe zielone giganty rosną tutaj od ponad 100 milionów lat, a my jesteśmy tylko przechodniami. Zachłanna zieleń zdaje się czyhać na każdy niezagospodarowany centymetr kwadratowy przestrzeni, by w momencie pochłonąć go, zarosnąć, opleść żelaznymi skrętami lian. Dookoła nas wirują kolorowe motyle wielkości dłoni, czarno-turkusowe, niebiesko-żółte, spod nóg uciekają jaskrawo zielone jaszczurki. Wśród oplecionych lianami gałęzi buszują małpy przekrzykujące się gdzieś wysoko nad naszymi głowami. Z drzew z łoskotem spadają gigantyczne liście i czerwone kwiaty, które okazują się być owadami o skrzydłach przybierających kształt i barwę hibiskusa.
Po kilku godzinach przeprawy przez dżunglę docieramy w końcu do jaskini. Jest ogromna, imponująca, mroczna. Od wejścia uderza nieprzyjemny, gryzący zapach guana. Całe roje popiskujących nietoperzy i jaskółek przelatują nad naszymi głowami, obsiadają skalne półki. Otacza nas ciemność, przerywana wątłym światłem latarki, w której kończy się bateria i nieustanny szelest skrzydlatych mieszkańców tego miejsca. Tam, gdzie do środka jaskini wpada przez szczeliny słoneczne światło, widać wyraźnie cały jej ogrom. Niemal 100 metrowe skalne amfiteatry połączone korytarzami, a w nich sięgające sklepienia bambusowe i drewniane rusztowania. Podążając za szlakiem wiodącym przez całkowicie ciemny, wilgotny korytarz skalny, znajdujemy drogę do Jaskini Malowanej. To tutaj Barbara Harrisson odkryła, w 1958 roku, trumny o kształcie łódek, zawierające szczątki ludzkie datowane na 1200 lat wstecz, oraz malowidła naskalne i inne wytwory ludzkich rąk sprzed 40 000 lat.
Do siedziby parku wracamy już wieczorem. O tej porze odgłosy dżungli oszałamiają. Cykady grają ogłuszający koncert, śpiewy ptaków nadpływają ze wszystkich stron, gałęzie szeleszczą pod ciężarem niewidocznych dla nas zwierząt. Zachodzące słońce z trudem przebija gęstą zasłonę roślin, kładąc się na omszałym trakcie prowadzącym do obozu. Dżungla nie milknie nawet na chwile, kiedy w asyście biegających po ścianach drewnianej werandy gekonów, jemy aromatyczną, ostro-kwaśną kolację na skraju najstarszego ogrodu świata.
(tekst Kinga Novak, fragment.)